Ostatnio w Stanach Zjednoczonych doszło do kolejnej masakry. W Teksasie pewien mężczyzna zastrzelił 26 osób i ranił drugie tyle. Miesiąc wcześniej w Las Vegas inny mężczyzna zastrzelił z okna jednego z hoteli 59 osób, a ranił 527. Obaj sprawcy mieli problemy psychiczne. Jeden z nich był multimilionerem. Te dwa zdarzenia stały się kolejnymi argumentami dla zwolenników ograniczenia dostępu do broni palnej. Zastanówmy się jednak głębiej i odpowiedzmy sobie na pytanie: „Czy to cokolwiek da?”. I kolejne: „Czy Obywatel praworządny nie ma prawa do obrony siebie i innych?”.
W Stanach Zjednoczonych zarejestrowanych jest podobno około 300 milionów sztuk broni. Drugie tyle ma nie być zarejestrowanych. Biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców USA (323,1 mln – 2016 rok), wychodzi na to, że dostęp do broni w USA może mieć niemal każdy, kto spełnia określone kryteria. Taką możliwość zapewnia Druga Poprawka do tamtejszej Konstytucji. Można się zastanawiać, czy to nie przesada. Z drugiej strony należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że broń może zakupić tak naprawdę każdy, bez względu na to, czy będzie to legalne, czy też nie. Lepiej więc chyba prawnie kontrolować taką możliwość, niż pozwolić na rozwój nielegalnego i niekontrolowanego handlu.
Kolejna sprawa to kwestia prawa do samoobrony. Niecałe dwa miesiące temu polski rząd przyjął projekt rozszerzający granice obrony koniecznej. Zgodnie z tym projektem zmian w Kodeksie karnym „karom nie podlegałby ten, kto przekraczałby granice obrony koniecznej, odpierając zamach, polegający na wdarciu się do mieszkania, lokalu, domu, albo przylegającego do nich ogrodzonego terenu lub odpierając zamach, poprzedzony wdarciem się do tych miejsc, chyba że przekroczenie granic obrony koniecznej było rażące – czyli sposób obrony lub użyte środki nie były odpowiednie do zagrożenia, wynikającego z zachowania napastnika”.
Dzisiaj zapis w Kodeksie karnym brzmi tak: „Nie popełnia przestępstwa ten, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem.” Jeśli jednak doszłoby do przekroczenia granic obrony koniecznej, i tak Obywatel ciągany jest po sądach. To absurdalna sytuacja, bowiem zdarza się, że delikwent zostaje napadnięty, rani napastnika, po czym ten drugi z płaczem biegnie na policję, a konsekwencje ponosi czasem napadnięty. To chore i absurdalne. To tak, jakby to ofiara była napastnikiem. A napastnik ofiarą. Prawo chroni złoczyńcę. Teraz sprawa ma w ogóle nie być kierowana wokandę, jeśli napastnik wedrze się do domu lub na posesję albo do mieszkania. Dotąd człowiek bał się bronić w sposób zdecydowany swego mienia. Bał się, że jak zrobi złodziejowi „kuku”, to pójdzie siedzieć. Teraz będzie miał prawo się o to obawiać tylko wtedy, jeśli „sposób obrony lub użyte środki nie były odpowiednie do zagrożenia, wynikającego z zachowania napastnika”. A to znaczy, że jeśli złodziej był „uzbrojony” tylko w worek do spakowania naszych rzeczy, a my skoczymy na gościa z nożem lub z pistoletem, to wtedy przesadzimy. Przykładowo. I ja to popieram.
Niepokoi mnie za to coś innego. Co z miejscami publicznymi? Bo – na przykład – możemy zostać też napadnięci na świeżym powietrzu albo w Galerii. Bo może się zdarzyć, że ktoś dostanie szału i zacznie dźgać nas albo innych ludzi w miejscu publicznym. Jak niedawno w Stalowej woli, gdzie chory psychicznie (sic!) zaatakował nożem 8 osób, jedną zabijając. Obywatel, który uzyskał prawo do legalnego posiadania broni i widząc taką sytuację, powinien mieć prawo unieszkodliwić takiego wariata. Że może go przy okazji zabić? Przepraszam bardzo, a czy lepiej jest pozwolić, by ten potencjalny świr zabił kilka osób, w tym nas, niż tylko my jego (lub też – ewentualnie – jego wspólnika)? Chyba nie.
Kolejnym argumentem przeciwników powszechnego dostępu do broni jest to, że „nagle wszyscy zaczniemy się może zabijać”. Przepraszam, a to już w tej chwili – nawet w domu – potencjalny wariat nie ma możliwości dostępu do wystarczającej ilości rzeczy, które mogą zabić? Przecież zabić można nawet sznurkiem, nożem albo… samochodem! Szczególnie dwa ostatnie „narzędzia” są szczególnie lubiane przez świrów i terrorystów (rozróżniam to, ale… jakby terroryści nie byli świrami). To co, może ci przeciwnicy zaczną też zabierać potencjalnym wariatom sznurki, noże albo prawa jazdy? Cóż może i by należało, tylko – jak to mówią – „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” i w takim razie takie przepisy można wykorzystać przeciwko zupełnie niewinnym Obywatelom. Legalny dostęp do broni powinien być oczywiście odpowiednio regulowany prawnie. Sama procedura uzyskania takiego dostępu powinna też być poprzedzona solidnymi badaniami i certyfikatami. Mało tego, te badania należałoby regularnie powtarzać, bo przecież zwariować można w każdej chwili, prawda?
Jak widać, ten medal – jak każdy – ma dwie strony. Racji nie mają zarówno ci, którzy uważają, że dostęp do broni nie powinien być niczym ograniczony. Nie mają jej jednak także ludzie, którzy zabraniają zwykłym, Bogu ducha winnym ludziom. Jeżeli ktoś jest za ograniczeniem dostępu do broni, bo obawia się, że trafi ona w ręce wariata, powinien się zastanowić, czy przypadkiem „narzędziem zbrodni” nie można uczynić wszystkiego, co nam się tylko zamarzy… Dotyczyć to może nawet wózka inwalidzkiego albo zwykłego talerza. Dzisiejsza (a nawet dawniejsza) technika pozwala na przerobienie na broń telefonu komórkowego, aparatu fotograficznego, parasolki lub… długopisu. Naprawdę, niech ci ludzie dobrze przemyślą swoje stanowisko.